Dzień pełen cudów. Pstrykacz nie mógł wyjść z podziwu opowiadając o dzisiejszym dniu.
Rano zwykła pobudka, normalne śniadanie, krótka wizyta w kościele Matki Bożej Szkaplerznej i w trasę! Coś Pstrykacza tknęło, by zatrzymać się na stacji paliwowej w Dunajku i kupić sobie małą kawę na pokrzepienie. Pstrykacz pije, odpoczywa, a tu na stację zajeżdża samochód, jak to się później okazało, właściciela stacji. Wygląd i ubiór Pstrykacza aż się prosi, by zapytać, a dokąd to idzie, a dlaczego, a jak… I nie inaczej było tym razem, a odpowiedź „A, taki tam spacer wzdłuż granic Polski” sprowokował do jeszcze większej ilości pytań. Właściciel zdumiony, bo okazuje się, że zna podobnego wędrowca do Pstrykacza i nie dowierzając, zaraz do niego zadzwonił. „Poczeka Pan 15 minut? Zaraz do Pana przyjadę!” I tak oto Pstrykacz spotkał się z panem Konradem Radziewiczem (Kukowo.pl), który również ma na swoim koncie podobne spacery, m.in. od Szczecina wzdłuż polskiego wybrzeża. Panowie trochę pogadali, obiecali sobie spotkanie po wyprawie. I tak też pan Konrad stał się jednym z pierwszych sponsorów projektu, dając pieniądz na drogę. Właściciel postawił sok pomidorowy i hamburgery.
Tak sobie Pstrykacz szedł, cykając zdjęcia, kiedy to doszedł do miejscowości Mazury, a tam w oddali zobaczył leśniczówkę. Po zeszłorocznych dobrych doświadczeniach z leśniczymi, Pstrykacz nie mógł się powstrzymać, by nie podejść i nie zagadać do dwóch stojących tam mężczyzn. I tym razem się nie pomylił, wszyscy miło spędzili czas na krótkiej pogawędce. Gdy Pstrykacz uszedł jakiś kilometr, dogonił go samochód z leśniczym i… kiełbasą z dzika! W Czerwonym Dworze przyszedł czas na obiad. Pytanie – gdzie usiąść? No i znalazł sobie Pstrykacz miejsce na stopniach kaplicy, jak się później okazało, pod wezwaniem św. Huberta (patrona myśliwych i sponsora obiadu – przypadek?). Kiełbasa podobno była przepyszna.
Na trasie Pstrykacz przechodził również przez Puszczę Borecką. Musiał na drodze bardzo uważać, bo droga aż roiła się od malusieńkich żabek. Sympatycznych, aż uroczych, nie większych niż 1cm. Pstrykacz przeniósł też 2 ślimaki, bo przechodziły w niedozwolonym miejscu.
Pstrykacz też dzisiaj się ucieszył, że coś go tknęło, by na trasie zakupić żyłkę wędkarską. Dzięki temu mógł przymocować wiecznie spadające wieczko obiektywu do aparatu. I dzięki temu nie zgubiło się, kiedy Pstrykacza wystraszył w lesie mały warchlak, który wyskoczył z krzaków. Na szczęście, Pstrykacz był w bezpiecznej odległości od dzików. A po wyjściu z puszczy na zdjęcia załapały się sarny (a może daniele…).
Gdy Pstrykacz dotarł do Grabowa, miejsca noclegowego, wszystkie sklepy były już zamknięte. Nadrobił sporo metrów do jakiegoś dalszego sklepiku, by zdobyć kolację i wrócił do agroturystyki, gdzie się zatrzymał.
Pstykacz był dzisiaj zachwycony dobrocią ludzi.
Trochę zmęczony. Z jednym paluchem natartym przez nowe buty. Z otarciami od pasków plecaka. Ale szczęśliwy 😉
Jutro Dubeninki. Pstrykacz mówił, że ma w planach odwiedziny u pana Marcina 😉































































































































