Dzisiaj było troszeczkę mokro.
Zaraz za Czarną Górną zaczął padać deszcz. Cóż było robić, Pstrykacz ubrał na siebie kurtkę przeciwdeszczową, a na plecak pokrowiec. Po 5 km pierwsza przerwa na przegryzkę… i dopiero jak zaczęło lać. Tak sobie Pstrykacz siedział na przystanku i robił zdjęcia kroplom deszczu. Po 20 minutach wziął się w garść i podjął decyzję, że deszcz, nie deszcz, trzeba iść. W deszczu Pstrykacz doszedł do Lutowisk, gdzie zajrzał do sklepu po mielonkę. Wykręcił kapelusz z wody i poszedł kupić sobie ciepłą kawę na otuchę. W sumie przez te deszczowe kilometry to udało się robić zdjęcia jedynie tablicom miejscowości.
W porze obiadowej Pstrykacz przysiadł na przystanku. Dopiero się spostrzegł, że pokrowiec na plecaku źle leżał, zebrała się kałuża wody i część rzeczy była mokra. Deszcz na chwilę ustał i nawet Pstrykacz ochoczo ściągnął z siebie deszczowe wdzianko, ale zdążył tak ujść może tylko ze 3km, kiedy był zmuszona ubrać się znowu.
Pod koniec trasy, do Pstrykacza zagaił patrol Straży Granicznej: „Jak tam zdjęcia?”. „Dzisiaj słabe światło.” 😉
I tak Pstrykacz doszedł do Ustrzyk Górnych. Do miejscowości, którą rok temu obrał sobie za cel, lecz dotarł do niej dopiero teraz. Do miejscowości, którą kończy pierwszy etap wędrówki – ścianę wschodnią Polski, a zaczyna część górską, południową.
Dochodząc do znaku, Pstrykacz pomyślał, że fajnie byłoby gdyby ktoś mu zdjęcie zrobił w takim miejscu. Nie musiał długo szukać, nieopodal szła jakaś dziewczyna, która zgodziła się uwiecznić Pstrykacza przy drogowskazie. Pozdrowienia dla Julii z Ostródy 🙂
W Ustrzykach Pstrykacz skierował najpierw swoje kroki w kierunku kościoła. Jakiś pan go zaczepił i zapytał, czy to nie Pstrykacz szedł drogą w kierunku Lutowisk. Ano, on. Okazało się, że był to ksiądz Marek, który mijał Pstrykacza samochodem, a teraz zaproponował nocleg w domu rekolekcyjnym. Wyszedł dzisiaj dzień mocno pracowity.